Czyli o tym, co zostało z idei Contrology i czy 'core' to naprawdę wszystko
Wystarczy wejść na Instagram, by znaleźć tysiące zdjęć smukłych sylwetek wykonujących efektowne pozycje „z pilatesu” – często w pięknych strojach i egzotycznych sceneriach. Scrollując, łatwo zapomnieć, że metoda Pilates miała zupełnie inne fundamenty. Nie była wymyślona po to, by dobrze wyglądać na zdjęciach, ale po to, by lepiej żyć w swoim ciele.
W jego książce „Return to Life Through Contrology” trudno znaleźć cokolwiek, co mogłoby sugerować, że chodziło mu o wygląd zewnętrzny. Mówił raczej o higienie ruchu, o budowaniu stabilności od środka, o odnajdywaniu balansu między napięciem a rozluźnieniem. W centrum metody była koncentracja, oddech, precyzja i płynność – wszystko to, co dziś często ginie pod warstwą marketingowych haseł. Współczesny świat fitnessu – a zwłaszcza jego medialna, instagramowa część – rzadko ma cierpliwość do tego typu wartości.
Wielu współczesnych influencerów przedstawia pilates jako zestaw efektownych ćwiczeń, które mają „aktywować core”, „wyrzeźbić sylwetkę” albo „dać Ci płaski brzuch w 2 tygodnie”. Tymczasem metoda Pilates nie miała nic wspólnego z przyspieszonymi rezultatami. Była powolna, metodyczna, skupiona na tym, co dzieje się wewnątrz ciała, a nie na jego powierzchni. Celem nie była spektakularna transformacja, tylko głęboka zmiana jakości ruchu – a przez to również jakości życia.
Zastanawiam się czasem: co powiedziałby Joseph Pilates, widząc, jak wygląda jego metoda w dzisiejszych mediach społecznościowych? I jestem prawie pewien, że uniósłby brew – albo dwie.
Kim był Joseph Pilates i po co stworzył swoją metodę?

Joseph Pilates nie był trenerem fitness w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Był wynalazcą, rehabilitantem, obserwatorem ludzkiego ciała. Nazwał swoją metodę Contrology – od słowa „control” – bo chodziło mu o świadomą kontrolę nad ruchem i ciałem, nie o spalanie kalorii czy rzeźbienie „core’a”.
Jego słynne zdanie:
„Physical fitness is the first requisite of happiness”
nie oznaczało, że trzeba mieć sześciopak, żeby być szczęśliwym. Chodziło o zdrowie, równowagę, swobodę życia w ciele, które działa.
Pilates na Instagramie – sztuka czy spektakl?

W dzisiejszych mediach społecznościowych króluje obraz. Nic dziwnego – w końcu Instagram to platforma wizualna. Problem w tym, że forma często przysłania treść.
Widzimy:
- efektowne pozycje na rękach,
- wymyślne wariacje na reformerze,
- idealnie płaski brzuch podpisany hasłem „strong core”.
Nie widzimy:
- jak wygląda oddech tej osoby,
- czy ma napięte barki i zaciśniętą szczękę,
- czy zna fundamenty ruchu, czy tylko powtarza gesty.
Wielu współczesnych influencerów przedstawia pilates jako zestaw efektownych ćwiczeń, które mają „aktywować core”, „wyrzeźbić sylwetkę” albo „dać Ci płaski brzuch w 2 tygodnie”. Tymczasem metoda Pilates nie miała nic wspólnego z przyspieszonymi rezultatami. Była powolna, metodyczna, skupiona na tym, co dzieje się wewnątrz ciała, a nie na jego powierzchni. Celem nie była spektakularna transformacja, tylko głęboka zmiana jakości ruchu – a przez to również jakości życia.
Pilates stał się często estetycznym show, które ma dobrze wyglądać – a niekoniecznie dobrze działać. A przecież Joseph Pilates mówił o efektywności, celowości i wewnętrznej pracy.
Co straciliśmy po drodze?

W pogoni za obrazem zgubiliśmy:
- oddech jako podstawę ruchu,
- kontrolę zamiast automatyzmu,
- świadomość ciała, a nie tylko jego wygląd,
- osobisty proces, który jest ważniejszy niż szybki efekt.
Pilates to nie jest tylko „brzuch i pośladki”. To metoda, która porządkuje ciało od wewnątrz – pomaga czuć się stabilnie, oddychać pełniej, uwolnić napięcia, poprawić postawę, a czasem nawet emocje.
Ale… Joseph mógłby też się ucieszyć

Z drugiej strony, żyjąc w XXI wieku, Joseph Pilates prawdopodobnie ucieszyłby się z kilku rzeczy:
- jego metoda stała się dostępna dla milionów ludzi na całym świecie,
- coraz więcej osób szuka alternatywy dla kulturystyki i crossfitu,
- pilates trafił do rehabilitacji, psychoterapii ruchowej, szpitali, gabinetów fizjo.
Być może cieszyłby się, że coraz więcej osób interesuje się ruchem, szuka alternatywy dla intensywnego treningu siłowego czy biegania po siłowniach. Możliwe, że doceniłby fakt, iż pilates trafia dziś do osób, które jeszcze 10 lat temu nie odważyłyby się wejść na matę – bo nie były dość wysportowane, młode albo „w formie”. W końcu jego metoda miała być uniwersalna i dostępna – nie tylko dla sportowców, ale także dla osób w rehabilitacji, starszych, zestresowanych czy szukających ulgi w bólu.
Może więc nie chodzi o to, by walczyć z obrazem – ale by przypominać, co naprawdę stoi za tą metodą.
A co ja o tym myślę?

Jeśli ćwiczysz pilates – nie musisz wyglądać jak z Instagrama. Nie musisz robić mostków, świec i szpagatów. Nie o to tu chodzi.
- Chodzi o to, by poczuć swoje ciało.
- Odzyskać swój oddech.
- Poruszać się z lekkością i pewnością.
- Być bardziej „w sobie”, niż „dla oka”.
I właśnie dlatego uczę pilatesu na macie – nie po to, by ktoś był idealny, ale po to, by był bardziej swój.
Na koniec zostawię Cię z myślą: może warto traktować pilates nie jako metodę osiągania wyników, ale jako praktykę dbania o siebie. Nie jako coś, co trzeba „zaliczyć” w tygodniowym planie treningowym, ale jako formę komunikacji z własnym ciałem. Joseph Pilates marzył o świecie, w którym ludzie poruszają się lekko, oddychają swobodnie i żyją bez bólu. I choć jego słowa mogłyby nie pasować do dzisiejszych haseł reklamowych, myślę, że jego wizja wciąż ma sens – może nawet większy niż kiedykolwiek.